Opublikowano: 12.03.2016 w Blog

Miałam wczoraj zabieg chirurgiczny. Brzmi może poważnie, ale było to zwykłe usunięcie pieprzyka, co po operacji, którą przeszłam rok temu, już takie straszne dla mnie nie jest. Grozy sytuacji dodaje może to, że wizyta była u onkologa, a teraz pieprzyk powędrował sobie do badań histopatologicznych. Będzie, jak ma być, ale nie o chirurgii i onkologii dziś chciałam pisać, a o ludziach-aniołach, którzy co jakiś czas pojawiają się w naszym życiu.

Dla mnie to była wczoraj Pani pielęgniarka. W białym kitlu, szczupła, na oko ok. pięćdziesiątki, o twarzy naznaczonej zmarszczkami i noszącej ślady młodzieńczej urody. Wprawnymi dłońmi przyszykowała błyskawicznie stół operacyjny, spokojnie powiedziała, co będzie się działo. Chwilkę ze mną porozmawiała, wspomniała o swoim synu, pożartowałyśmy z obfitości pieprzyków, czyli tzw. "popieprzenia".
To jej "Serduszko" pod moim adresem nie raziło, a jakoś cieplej i lżej mi się od tego robiło, no właśnie na sercu. Uprzedziła, że poczuję ukłucie, zapytała w trakcie zabiegu, czy boli. Na koniec wyjaśniła co mam dalej robić, ponarzekałyśmy jeszcze na biurokrację w służbie zdrowia (tak, to była wizyta na nfz) i życzyłyśmy sobie dobrego dnia.

No chyba naprawdę spotkałam anioła w białym kitlu... Choć, jak się chwilę zastanowię, było ich w ostatnich miesiącach wokół mnie bardzo wiele, kobiet i mężczyzn. Dużo im zawdzięczam i jestem pełna uznania dla tego, jak wykonują swoją pracę.

Matka Teresa z Kalkuty powiedziała kiedyś takie słowa, że prafrazując, naszą misją jako ludzi, jest takie bycie z innymi, aby po każdym spotkaniu z nami czuli się lepiej. Są ludzie-anioły w  białych, a czasem zielonkawych kitlach, którzy tę misję potrafią pięknie wypełniać. Miałam szczęście trafić na jednego z nich.

fot.