Już dawno żaden film tak bardzo mnie nie poruszył, jak „7 uczuć” Koterskiego. Były na nim momenty, gdy śmiałam się z komizmu scen i dialogów, które widziałam. Na których przypominałam sobie, jak wyglądało moje dzieciństwo i pierwsze lata szkolne. Były i takie, na których płakałam ze smutku, bólu, bezsilności, gdy czułam złość…
Adam Miauczyński (świetny Michał Koterski) właśnie rozpoczyna terapię, podczas której opowiada o swoim dzieciństwie. Kryje ono różne jego doświadczenia, a sam bohater dociera do emocji, których ani wtedy ani teraz, nie potrafi rozpoznawać, nazywać, wyrażać, opiekować się nimi… Film pokazuje też historie innych dzieci, kolegów i koleżanek Adasia z klasy (w rolach dzieci obsadzeni są dorośli, znakomici aktorzy, jak m.in. Maja Ostaszewska, Marcin Dorociński, Andrzej Chyra).
„7 uczuć” to dla mnie film, w którym zobaczyłam różne znane mi obecnie i kiedyś osoby, także te, które spotykam w swoim gabinecie. To, w pewnym kawałku, część mojej historii - mnie też nie uczono w dzieciństwie wyrażania uczuć i radzenia sobie z nimi… To obraz o rodzinnych i koleżeńskich relacjach, o dojrzewaniu, o wychowaniu, o… przemocy. Potrząsnął mną i po raz kolejny przypomniał o czymś dla mnie ogromnie ważnym. Jak choćby o tym, o czym m.in. mówiła w rozpaczliwym apelu do rodziców woźna (Sonia Bohosiewicz): Słuchajcie swoich dzieci i kochajcie je takimi, jakie są!