Co jakiś czas możecie znaleźć tutaj jakiś wpis dotyczący filmu i tak też będzie tym razem. Filmy, odkąd pamiętam, towarzyszą mi w życiu i wierzę w to, że wiele z nich ma przemieniającą, terapeutyczną moc. Na „Green Book” wybrałam się zachęcona jego opisem i trailerem, a moja chęć zobaczenia tego filmu jeszcze się zwiększyła, gdy przeczytałam jego świetną recenzję. Poszłam więc, któregoś piątkowego poranka, w ramach małżeńskiej randki.
Lubię filmy drogi, oparte na prawdziwych historiach, z muzyką w tle, a to wszytko można odnaleźć w „Green Booku”. Jest w nim także wyrazisty kontekst społeczno-polityczny, dotyczący segregacji rasowej czarnoskórych w Stanach, ale to nie ten wątek, choć na pewno istotny, najbardziej przykuł moją uwagę i poruszył serce. Przez ponad dwie godziny miałam przyjemność obserwowania rozwoju relacji pomiędzy pianistą Donem Shirleyem i jego kierowcą - Tonym Vallelongą. Pierwszy z nich jest bogatym, wybitnym i bardzo samotnym muzykiem, a drugi, otoczony swoją włoską rodziną, każdego dnia musi walczyć o pieniądze na życie, podejmując się różnych prac, w których zdarza mu się wykorzystywać swoją pięść i dobre „gadane”.
Pochodzący z zupełnie odmiennych światów panowie, stopniowo otwierają się na siebie i tworzy się między nimi niezwykła, przyjacielska więź. To na pewno obraz o akceptacji wzajemnych odmienności, tych wewnętrznych i zewnętrznych, i czerpaniu z naszej różnorodności. Jest też ilustracją rodzącej się relacji dwóch mężczyzn, którzy mieli odwagę pokonać swoje uprzedzenia i obawy, aby stać się przyjaciółmi na dobre i na złe. I wreszcie, to film o samotności, a raczej wychodzeniu z niej dzięki obecności i wsparciu drugiego człowieka.
„Jest na świecie za dużo samotnych ludzi, którzy boją się wykonać pierwszy krok” - to zdanie Vallelonga wypowiada do Dona i trudno nie zgodzić się z jego prawdziwością. Jest zdecydowanie za dużo ludzi, którzy żyją w izolacji przez swoją chorobę psychiczną lub fizyczną, czy trudności emocjonalne. Jest za dużo samotnych i nieszczęśliwych, którzy wielokrotnie ranieni, odrzucani, teraz boją się zrobić jakikolwiek ruch. Jest zbyt wielu wycofujących się ze świata w imię swoich błędnych przekonań, stereotypów, wyobrażeń, „prawd objawionych”… I, co chyba najsmutniejsze, jest za dużo samotnych, którzy mają wokół siebie wielu ludzi, pracują, żyją w rodzinach, związkach, ale czują się wyobcowani i niezrozumiani. Małżonkowie, partnerzy, dzieci, pracownicy, przyjaciele… Niektórzy z nich już dawno przestali stawiać jakiekolwiek kroki w kierunku innych ludzi i płacą za to wysoką cenę. Poczucie osamotnienia i bolesnego dystansu tylko się zwiększa… Może jesteś taką osobą albo znasz kogoś takiego - zrób choć mały kroczek, zdobądź się raz jeszcze na odwagę, daj sobie i innym szansę, aby coś zmieniło się na lepsze… Aby wyjść raz jeszcze na spotkanie z tym “drugim”, dać się poznać i zostać poznanym, zaakceptowanym, zrozumianym, pokochanym…