Opublikowano: 20.10.2016 w Blog | Inspiracje

Na ten film chciałam pójść od momentu, kiedy tylko usłyszałam, że pojawi się w kinach. Gdy byłam już w drodze do kina, zadałam sobie pytanie, czy ja na pewno chcę iść na niego po to, żeby oglądać sesję terapeutyczną matki i córki, czy potrzebne mi te emocje, które to na pewno we mnie wzbudzi? Zatrzymałam się jednak w wyobrażaniu sobie co "zrobi" mi ten film i kupiłam bilet na seans. I to było ważne spotkanie, bo miałam wrażenie, że z dwoma (podobno) aktorkami-amatorkami i terapeutą prof. de Barbaro, właśnie spotykam się, widzę twarzą w twarz. Mogłam zobaczyć ich każdą emocję, wsłuchać się uważnie w każde wypowiedziane słowo.

W tym filmie Łozińskiego właśnie słowa mają wielką moc - potrafią przybliżać, ale też oddalać od siebie. Potrafią ranić i być ukojeniem. To pod nimi znajdują się różne emocje i to one poruszają nasze czułe struny. Słowa nadają znaczenia i są w stanie ponazywać to, co do tej pory nienazwane, przemilczane. To właśnie one, to dialog i relacja pomiędzy triadą matka-córka-terapeuta jest tym, co uzdrawia. Tak samo, jak wg mnie, miłość pomiędzy tymi dwiema kobietami, o którą pytanie pada na początku tego filmu.

Myślę sobie o nim też jako o możliwości oswojenia psychoterapii. Dla mnie, do momentu aż w nią nie weszłam zarówno od strony klienta/pacjenta, jak i uczącego się terapeuty, był to twór trochę piękny i pociągający, a trochę straszny i budzący niepokój. Warto wiedzieć, jak to może naprawdę wyglądać. I pozbyć się domysłów i wyobrażeń. Czasem warto też odważyć się i spróbować jej samemu. Wierzę w to, że nigdy nie jest za późno, aby poukładać w sobie swoją przeszłość na tyle, aby mogła być fundamentem i wsparciem do budowania naszej teraźniejszości i przyszłości w taki sposób, w jaki naprawdę chcemy.

fot.